Jeńcy radzieccy i włoscy w gminie Olsztyn

Strona główna » Aktualności » Jeńcy radzieccy i włoscy w gminie Olsztyn

wielkość tekstu:A | A | A

Budynek w Olsztynie, w którym w okresie II wojny światowej mieściła się niemiecka wartownia obozu jeńców radzieckich. Po wojnie siedziba przedszkola i ośrodek szkoleniowy Cechu Rzemiosł. Zdjęcie ze strony www.gminneprzedszkoleolsztyn.cba.pl

W cyklu artykułów dotyczących historii gminy Olsztyn w setną rocznicę  odzyskania przez Polskę niepodległości proponujemy zapoznanie się z kolejnym tekstem Marka Romańskiego, tym razem pod tytułem "Jeńcy radzieccy i włoscy w gminie Olsztyn". Wszystkie teksty z tego cyklu są opublikowane również dodatkowo na naszej stronie internetowej w zakładce Dokumentacja dziejów.

Na olsztyńskim pustkowiu zwanym później Miejscem Straceń rozstrzeliwano również sowieckich jeńców wojennych, dla których po 1941 r. – początku wojny niemiecko-radzieckiej – utworzono w Częstochowie dwa obozy. Jeden mieścił się w koszarach 27. pp pod nazwą Nordkaserne, drugi, Warthelager, leżał we wschodniej części miasta, na Złotej Górze, niedaleko huty.

Latem 1942 r. komendantura stalagu zorganizowała kommando pracy w Olsztynie. Składało się ono z około 80 jeńców, w większości oficerów Armii Czerwonej, w tym również wyższych stopniem. Ulokowano ich w prywatnej posesji przy ul. Kühna, na skraju osady w kierunku Sokolich Gór.

Teren posesji, o obszarze około pół ha otoczono siecią drutu kolczastego, wokół wycięto drzewa i krzewy, by zwiększyć pole widzenia dla wartowników. Było ich kilkunastu, z komendantem w stopniu sierżanta Wehrmachtu na czele. Jeńców zatrudniano przy wyrębie drzew i wykopywaniu pni na terenie nadleśnictwa. Praca była szczególnie ciężka, przerastająca siły więźniów. Główne ich pożywienie stanowiła wodnista zupa z brukwi, a panujące warunki powodowały postępujące wyniszczenie. Z pomocą pospieszyła jeńcom miejscowa ludność, zapisując w historii jeńców Stalagu 367 szczególnie piękną kartę.

Niesienie pomocy ułatwiały dwie okoliczności. Wartownikami byli ludzie starzy i inwalidzi. Jeden z nich, miał na imię Feliks, pochodził z Opolszczyzny i władał językiem polskim. Utworzenie stalagu przypadło na okres, kiedy skończył się mit Blitzkriegu i wielu Niemców, zwłaszcza starszych, „przestało” wierzyć w Hitlera i zwycięstwo.

Drugą sprzyjającą okolicznością było to, że jeńcy codziennie wychodzili z nosidłami po wodę, ponieważ na terenie obozu nie było jej w dostatecznej ilości, a później zepsuła się studnia. Przychodzili również do kuźni kowala Stanisława Pryczyńskiego ostrzyć i konserwować narzędzia. Przynoszono więc jeńcom żywność, układano ją na szlaku, zdarzało się, że do obozu zamiast wody nieśli w kotle zupę. Wśród wartowników byli tacy, którzy „przymykali oczy” na dożywianie jeńców, innych przekupywano. W okresie Świąt Bożego Narodzenia 1942 r. zorganizowano zbiórkę na pomoc dla jeńców. W niesieniu pomocy brali udział, obok niemal całej ludności Olsztyna, również mieszkańcy Częstochowy czasowo tam przebywający.

Z niektórymi spośród jeńców mieszkańcy Olsztyna zdołali nawiązać bliższe kontakty. Jeden z nich, Aleksiej Iwanowicz Konstantinow, pułkownik, pochodził z Kazania (ul. Gruzińska 15), drugi, Rozumowskij (numer jeniecki 14466), był z zawodu nauczycielem.

Korzystając z pomocy i poparcia polskiej ludności, jeńcy organizowali ucieczki. Pierwsza z nich, przygotowana w marcu 1943 r., nie udała się. Czterech jeńców usiłowało obezwładnić i rozbić komendanta obozu. Próba jednak nie powiodła się i zbiegów bezzwłocznie odstawiono do stalagu w Częstochowie. Los ich został przesądzony. Druga ucieczka, zorganizowana w lipcu tegoż roku, okazała się sukcesem.

Oto fragment relacji Mariana Maja, którego rodzina opiekowała się jeńcami: Zbiegło wówczas 4 oficerów. O zamierzonej ucieczce widziałem już wcześniej, ponieważ kowal Pryczyński [podoficer AK - dop. J.P.] na prośbę jeńców zrobił nożyce do przecinania drutów, które dostarczył im już w końcu czerwca 1943 r.
Na początku roku lipca 1943 r. jeden z oficerów radzieckich zwrócił się do mnie z prośbą o dostarczenie mu mapy Polski. Miało to miejsce przy studni, przy pobieraniu wody. W kilka dni później dostarczyłem mu mapę wyrwaną z atlasu szkolnego. W dniu ucieczki jeniec ten przyszedł po wodę pod eskortą tylko jednego wartownika. Prosił o przygotowanie żywności w większej ilości. Powiedział przy tym, że za 2 godziny przyjdzie jeszcze raz i żywność zabierze.
Rozmowa ta mogła się odbyć, bowiem wartownik, kontuzjowany na wojnie Niemiec, robił wrażenie nieobecnego. W dniu ucieczki ci 4 oficerowie nie pracowali w lesie, lecz pełnili dyżur w kuchni obozowej. W dzień ten trwały burze i padały ulewne deszcze. Ucieczka nastąpiła około godziny 14., właśnie w czasie ulewnego deszczu.
Jedyny wartownik, który w tym czasie pilnował obozu, schronił się przed deszczem pod daszek. Ucieczka została zauważona dopiero po powrocie jeńców z pracy, około 17., czyli po trzech godzinach. Zarządzona została obława i pościg, w której wzięły udział jednostki żandarmerii i wojska ściągnięte z Częstochowy w sile około 2 tysięcy ludzi. Niemcy mieli z sobą sfory psów. Padający deszcz uniemożliwił trafienie na ślad uciekinierów.

Po tej ucieczce wszystkich jeńców wywieziono do stalagu w Częstochowie, a na ich miejsce przywieziono grupę innych jeńców. Zmieniono również załogę wartowniczą i ogromnie zaostrzono rygor w obozie. W końcu sierpnia 1943 r. – wobec narastającego ruchu partyzanckiego – obóz w Olsztynie został całkowicie zlikwidowany.

Warunki bytowania jeńców radzieckich w obozach były potworne. Ginęli masowo z głodu i od chorób zakaźnych. Przeprowadzano również tzw. „czystki” – wyselekcjonowanych zabijano w obozach koncentracyjnych. Przepisy, wydane w ramach tzw. Einsatzu, głosiły, że egzekucji należy dokonywać „dyskretnie”. Obok transportów wysyłanych do obozów, zabijano też jeńców w Olsztynie, w miejscu gdzie uprzednio rozstrzeliwano ofiary akcji AB. Egzekucje na jeńcach rozpoczęły się na przełomie lat 1941–42 i nie mogły ujść uwadze mieszkańców.

Ludność Olsztyna – zeznał Jan Zjawiński – była szczególnie wyczulona na każdorazowy przyjazd Niemców. Już bowiem w roku 1940 miały miejsce liczne egzekucje w Olsztynie. Rozstrzeliwano wówczas Polaków–więźniów politycznych, przywożonych z więzienia w Częstochowie (...). Każdy fakt egzekucji głęboko wbijał się w pamięć i był przedmiotem rozmów.

Roman Jarosik, organista, który, mieszkał obok kościoła, w pobliżu Miejsca Straceń, widział transport radzieckich jeńców wojennych, przywiezionych na egzekucję:
Samochody, było ich trzy – brzmi jego relacja – przejeżdżały właśnie szosą obok kościoła i stąd miałem możność obserwacji. Było to w roku 1942 lub 1943, w lutym w godzinach rannych. Samochody były odkryte, jeńcy siedzieli skuleni na podłogach. Po bokach usadowili się uzbrojeni Niemcy. Nie byli to żołnierze niemieccy, lecz policjanci, żandarmi lub funkcjonariusze Schupo. Samochody za kościołem skręciły w lewo, w stronę pustkowia, zwanego przez miejscowych „szubienicą”. Ukryty na podwórku, obserwowałem dalej, co się dzieje.
W pewnym momencie usłyszałem gęstą strzelaninę. Okazało się, że kilku jeńców rzuciło się do ucieczki. Jeden z nich biegł w moją stronę, widziałem go dokładnie. Był już bardzo blisko, myślałem, że wpadnie na moje podwórko. Obok kościoła zastąpił mu jednak drogę jeden z niemieckich policjantów. Krzyknął do jeńca, aby się zatrzymał. Jeniec istotnie przystanął. Wtedy Niemiec zbliżył się i z odległości kilku metrów strzelił do niego z karabinu. Jeniec był w koszuli, przynajmniej takie odniosłem wrażenie, lub w drelichach. Spodnie miał szare, ręce skrę¬powane do tyłu, co zapewne utrudniało mu ucieczkę.
     Ciało zabitego Niemcy kazali odnieść dwóm przygodnie spotkanym ludziom do samochodu, stojącego w pobliżu cmentarza. Ukryty na podwórku słyszałem bardzo silne odgłosy salw egzekucyjnych, a potem pojedyncze strzały. Po egzekucji Niemcy zatrzymali samochody na szosie. Widziałem ich. Byli zadowoleni, śmiali się, jedli kanapki i palili papierosy. Później odjechali w kierunku Częstochowy. Byłem na miejscu egzekucji.
Widziałem tam i zebrałem kawałki kości z czaszek. Na odpryskach kości były włosy. Jak obliczyłem w transporcie tym było chyba ponad 100 ludzi. W każdym samochodzie znajdowało się około 40 jeńców. Przyjeżdżały jeszcze później transporty na egzekucje, ale trudno mi ustalić, czy byli to więźniowie, czy też jeńcy wojenni.

Inny transport jeńców wojennych widział również wymieniony wyżej Jan Zjawiński:
Było to na wiosną 1943 r. W godzinach popołudniowych przyjechali najpierw Niemcy do kopania dołów mogilnych. Cały Olsztyn o tym wiedział, że przyjechali Niemcy w samochodzie i że w rejonie Szubienicy kopią doły. Nieco później tego samego dnia przyjechały 3 samochody.
Obserwowałem tę scenę ze strychu pobliskiego domu. Jeńców wyprowadzano z samochodu po dwóch. Każda dwójka była razem powiązana. Było tych jeńców wielu, w każdym samochodzie – jak mi się wówczas wydawało – mogło być około 40. Słyszałem następnie salwy karabinowe i strzały z pistoletów. Kiedy Niemcy odjechali, udałem się na miejsce egzekucji.
Doły były zasypane, zamaskowane świeżo posadzonymi jałowcami. Na miejscu egzekucji i w jego pobliżu widziałem odpryski kości i strzępy wojskowej odzieży, kawałki owijaczy i guziki z emblematami radzieckimi (gwiazda). Ze słyszenia wiem, że miały miejsce i inne egzekucje na jeńcach radzieckich.

Mikołaj Szwedziński i Stanisław Bański – mieszkańcy Olsztyna – szli właśnie do pracy w tartaku Błażeja Zasady, kiedy nieoczekiwanie w pobliżu parafialnego cmentarza znaleźli się w centrum dramatycznego wydarzenia. Przywieziono na rozstrzelanie transport radzieckich jeńców wojennych. Kilku usiłowało ratować się ucieczką.
Do ucieczki – relacjonował Mikołaj Szwedziński – rzuciło się czterech jeńców. Dwóch usiłowało przedostać się na cmentarz. Chcieli sforsować mur. Mieli ręce powiązane do tyłu i stąd utrudnioną swobodę ruchów. Jeden z nich został na naszych oczach zastrzelony i ciało zwisło na murze. Dwóch zdołało zbiec. Jeden uciekł do lasu. Widziałem jak dwóch Niemców, klęcząc strzelało do niego. Nie trafiła go żadna kula. Drugi uciekał w kierunku na zamek. Ten też uratował się. Pierwszej pomocy udzielił mu Wilczyński (...), sam mi o tym opowiadał, że nakarmił jeńca, dał mu ubranie, buty i skierował w dalszą drogę.

Był to ten sam Mikołaj Wilczyński, który w czerwcu 1940 r. udzielił pomocy zbiegłemu przed egzekucją Michałowi Dzierzgwie.

Po wojnie członkowie Komitetu Opieki nad Grobami Bohaterów rozpoznali, że wśród zamordowanych znajdowali się również radzieccy jeńcy wojenni. Świadczyły o tym strzępy waciaków, monety radzieckie i guziki z żołnierskich mundurów odnalezione w mogiłach. Zdarzyło się – jak pisze Jan Pietrzykowski – że miejscowa ludność wskazała grób, w którym miało znajdować się dwóch jeńców radzieckich, zabitych w czasie ucieczki. Po rozkopaniu mogiły odnaleziono tam zwłoki nie dwóch, a około 40 jeńców. Nie dało się i nie da się ustalić, ile spośród ekshumowanych ciał należało do Polaków, a ile do radzieckich jeńców. Nie w każdej bowiem mogile udało się odnaleźć dowody na tożsamość zamordowanych.

W drugiej połowie 1943 r. Niemcy przerzucili z obozu Nordkaserne jeńców radzieckich do Warthelager, a w ich miejsce osadzili włoskich jeńców. Byli to żołnierze tzw. Armiry (Armata Italiana in Russia) walczącej na froncie wschodnim po stronie Niemiec. Jak to się stało, że dotychczasowi sojusznicy nazistów podzielili smutny los radzieckich jeńców? Przypomnijmy pokrótce przebieg wydarzeń.

Włosi, których interesy skupiały się przede wszystkim w basenie Morza Śródziemnego, mimo przymierza z Niemcami, nie wypowiedzieli wojny Polsce. Przystąpili jednak do wojny u boku Niemiec 10 czerwca 1940 r., kiedy Francja znajdowała się już w agonii, by dzielić się spadkiem po „Mariannie”.

Dyktator Benito Mussolini, marząc o chwale Imperium rzymskiego, wdał się następnie w wojenne awantury w Afryce i na Bałkanach. Nie odniósłszy sukcesów, spadł do roli ubogiego wasala Hitlera pełniącego służbę w imię i na rzecz jego interesów. Ta służba to przede wszystkim udział Armii włoskiej w operacji Barbarossa – wojnie ze Związkiem Radzieckim.

Pierwsze włoskie dywizje zostały wysłane na front jesienią 1941 r. Front wschodni – niby macki gigantycznego polipa – pochłaniał coraz to nowe dywizje niemieckie. Rosły też żądania Niemców pod adresem Włochów, by zwiększyć liczebność Armiry. Wojna z ZSRR nigdy jednak nie była popularna we Włoszech, nawet wśród faszystów. Nie służyła bowiem bezpośrednio ich interesom. Kiedy prysł mit o niezwyciężonej potędze Wehrmachtu, zwłaszcza po klęsce stalingradzkiej, obalono w lipcu 1943 r. Mussoliniego, a na czele rządu stanął marszałek Pietro Badoglio, który podpisał wkrótce zawieszenie broni z państwami zachodnimi, a następnie wypowiedział wojnę Niemcom. Był to czas, kiedy armie radzieckie w wielkiej ofensywie parły zwycięsko na zachód, a alianci po zajęciu Sycylii posuwali się w głąb Półwyspu Apenińskiego.

Niemcy nie dali jednak za wygraną. Odbiwszy Mussoliniego z górskiego więzienia na Gran Sasso w Abruzzach, postawili go na czele marionetkowego rządu w północnych Włoszech i przystąpili do rozbrajania wojsk włoskich, dopuszczając się masowych zbrodni. Oficerowie i żołnierze Armiry, którzy odmówili udziału w walkach po stronie Niemiec, zostali również rozbrojeni i „internowani”. Osadzono ich w obozach już istniejących i nowo tworzonych w wielu miejscowościach na okupowanych terenach. Choć oficjalnie nazywano Włochów „internowanymi żołnierzami”, mieli być traktowani jak jeńcy, lecz w istocie stali się więźniami.

W Częstochowie jeńcy włoscy pojawili się jesienią 1943 r. Pierwsze transporty przybyły w listopadzie z obozu w Chełmie Lubelskim. Rozbrojeni między innymi w miejscach stacjonowania w Grecji, Jugosławii i południowym Tyrolu, przewiezieni zostali do Rzeszy, stamtąd do Chełma Lubelskiego, a w końcowym etapie – po selekcji – do twierdzy w Dęblinie oraz do Częstochowy.

Przechodnie z zaciekawieniem, ale i z sympatią przypatrywali się maszerującym kolumnom Włochów. To przecież żołnierze, którzy z narażeniem własnego życia odmówili brania udziału w wojnie po stronie niemieckiego okupanta. Nad Wisłą znano już przebieg wydarzeń we Włoszech. Doniosła o tym prasa konspiracyjna. Gazety niemieckie i „gadzinowe”, drukowane w języku polskim, również pisały o „zdradzie” marszałka Badoglio. Bardziej wtajemniczeni wiedzieli, że Włosi w miejscach etapowych, przed wyjazdem na front wschodni, zachowywali się przyjaźnie wobec ludności polskiej i nierzadko udzielali jej pomocy.

Maszerując ulicami Częstochowy trzymali się prosto, szli czwórkami, równym żołnierskim krokiem. Nie byli tak wyczerpani jak jeńcy radzieccy, ale sinofioletowa cera wychudłych twarzy świadczyła o przeżytych trudach. Na współczujące spojrzenia Polaków odpowiadali uśmiechem, podnosili głowy, starając się trzymać fason. Eskortowały ich sfory niemieckich wartowników. Alejami NMP i ul. Dąbrowskiego zmierzali do obozu Nordkaserne, z którego większość jeńców radzieckich przeniesiono do Warthelager. Teraz w Nordkaserne ich miejsce zajęli Włosi, którzy mieli podzielić ich los…

Zbuntowani żołnierze Armiry zostali wyjęci spod prawa. Przepisy konwencji genewskiej stosowano – w myśl tajnych instrukcji – jedynie w stosunku do Włochów walczących pod dowództwem amerykańskim.

Zamknięci za drutami Nordkaserne, zostali poddani bezlitosnemu reżimowi, panującemu w obozie. Przeprowadzano wśród nich selekcje, podobnie jak to się działo z jeńcami radzieckimi i dzielono na grupy. Chodziło o to, by skłonić ich do opowiedzenia się po stronie Niemiec. Stosowano różnego rodzaju chwyty propagandowe. Przekonywano jeńców o nieuniknionej klęsce ZSRR i zachodnich aliantów, o dziejowej misji III Rzeszy i jej wodza. Innymi środkami, które w rozumieniu Niemców miały skuteczniej doprowadzić Włochów do zmiany stanowiska było brutalne traktowanie, zmuszanie do ciężkiej niewolniczej pracy oraz wystawianie na głód, zimno i choroby zakaźne szalejące wśród jeńców.

Jakie były wyniki tej akcji? Brak wystarczających danych nie pozwala na sformułowanie konkretnej odpowiedzi, choć można sądzić, że Włosi trzymali się dzielnie. Mimo wysokiej śmiertelności wywołanej nieludzkimi warunkami życia, jeszcze w lipcu 1944 r. pozostawało ich w obozie ok. 2145. Umierali zwłaszcza oficerowie w starszym wieku, jeden po drugim.

Tragiczną listę śmierci otworzyli podpułkownicy: Giuseppe Della Costa, który zmarł 26 listopada 1943 r. i Alcide Anselmi, w dniu następnym wywieziony z obozu na pole pod Kiedrzynem. Włochów, przynajmniej oficerów, chowano w trumnach. Te niesamowite pogrzeby (jeśli odbywały się za dnia) obserwowali mieszkańcy okolicznych domów.

Ilu Włochów zmarło w obozie? Nie wiadomo. Po wojnie odkryto tylko trzy mogiły, kryjące zwłoki 20 jeńców. Był wśród nich 60–letni pułkownik Alfredo Capone i 26–letni porucznik Giorgio Moruzzi. Sutanna na zwłokach innego jeńca świadczyła, że towarzyszył im kapelan.

Czy jeńców tracono w egzekucjach w obozie lub w okolicach Częstochowy? Mimo prowadzonych badań, nie uzyskano wystarczających materiałów, by odpowiedzieć na to pytanie. Może jurajska ziemia w przyszłości ujawni nowe bolesne tajemnice...

Jak już wspomniano, włoskich jeńców zmuszano do ciężkiej pracy, najczęściej przy budowie fortyfikacji i umocnień lub w przemyśle zbrojeniowym. Do tej pracy zmuszano wszystkich, bez względu na wiek i rangę: oficerów, podoficerów i żołnierzy. Pracowali w mieście i jego okolicach. Między innymi utworzono dwa obozy pracy: w Olsztynie i w Turowie. W Olsztynie osadzono Włochów w tym samym budynku, w którym uprzednio przebywali jeńcy radzieccy. W Turowie rozlokowano ich w jeszcze bardziej prymitywnych warunkach.

Jesienią 1943 r. – zeznał Franciszek Mermer – przywiezieni zostali do Turowa włoscy jeńcy wojenni. Eskortowali ich żołnierze Wehrmachtu. Od nich też dowiedziałem się, że jeńcy ci to Włosi. Przyszli do Turowa w kolumnach wojskowych, pieszo. Jedni byli w mundurach, drudzy w ubraniach cywilnych, niektórzy mieli kapelusze [...] Z postawy niektórych jeńców, ze sposobu ich zachowania się, wywnioskowałem, że są to oficerowie. Odznak wojskowych nie zauważyłem, sądzę, że ich nie mieli. Jeńcy ci zostali rozlokowani w stodołach u poszczególnych gospodarzy. W mojej stodole było ich ponad 20. Spali na słomie, przykrywali się kocami.

Strzeżeni przez niemieckich wartowników, wczesnym ranem byli wyprowadzani na roboty i wracali po całym dniu pracy. Budowali bunkry, kopali rowy przeciwczołgowe, wznosili zasieki. Obok, coraz bardziej dotkliwego zimna, bo nadchodziła ostra zima, jeńcy cierpieli głód. Nie mogły go zaspokoić szczupłe porcje chleba, liście z kapusty i buraki. Zdarzyło się, że pewien oficer usiłował wykopać na prywatnym polu w Turowie trochę ziemniaków. Został na miejscu zabity przez niemieckiego wartownika. Zwłoki pochowano na parafialnym cmentarzu. Po wojnie, staraniem ambasady włoskiej, zostały ekshumowane i przewiezione na wieczny odpoczynek do Italii.
Niedolę Włochów starała się złagodzić ludność polska, niosąc im pomoc w różnej formie. Przede wszystkim dostarczano żywność. Niesienie pomocy jeńcom połączone było z wielkim ryzykiem i niekiedy wywoływało niespodziewane komplikacje.

Oto dalszy fragment zeznania Franciszka Mermera:
Kiedy pewnego razu niosłem z Częstochowy chleb dla jeńców, omal że nie zostałem zastrzelony przez Niemców ubranych w żółte mundury. Posądzili mnie, że niosę chleb dla partyzantów. Uratowała mnie okoliczność, że córka moja była zatrudniona w niemieckiej kuchni w Turowie.

Ułatwiano również jeńcom ucieczki z obozu, dostarczano im cywilne ubrania, a zbiegłych przerzucano do partyzantki. Kiedy na przykład pewien oficer włoski zdołał zbiec z miejsca przymusowej pracy w Turowie, znalazł schronienie u mieszkańców wsi. Skontaktowano go następnie z dowódcą oddziału partyzanckiego, który „przerzucił” Włocha do partyzantki we włoszczowskiem. Tak to były żołnierz Armiry przerodził się w polskiego partyzanta, a losy Włochów wplotły się w wojenną historię gminy Olsztyn.

Aktualnie przy drodze Olsztyn-Kusięta znajduje się pomnik z napisem u podstawy – „Bohaterom walk o wolność Ojczyzny, pomordowanym w latach 1939-1945”. Pomnik ten postawiony został w końcu lat sześćdziesiątych XX w., według projektu Włodzimierza Ściegiennego. Przedstawia on dwie postacie będące symbolem pożegnania. Chodnik od obelisku prowadzi w głąb lasu, do cmentarnej bramy wejściowej z napisem: „Cmentarz ofiar II wojny światowej”. Za bramą rozlega się cmentarna przestrzeń – 18 symbolicznych grobów - świadectwo masowych straceń dokonanych na ludności polskiej przez hitlerowskich okupantów. Przy największej mogile stoi drewniany krzyż. Jest to już drugi z kolei krzyż. Pierwszy, dębowy był  postawiony w 1945 r. Po ekshumacji, niektóre szczątki pomordowanych przeniesiono i pochowano w kwaterze wojennej na cmentarzu Kule w Częstochowie. W głębi cmentarza, na wzniesieniu znajduje się monument z napisem „Naród nigdy o nich nie zapomni”. Cmentarz powstał w latach 1963-1965. Rzeźby przedstawiające więźniów przed egzekucją autorstwa Władysława Łydżby, ustawiono w latach 80-tych XX w. W 2008 r. na olsztyńskim „Miejscu Straceń” umieszczono Drogę Krzyżową, którą stanowi czternaście oryginalnych, lipowych płaskorzeźb wykonanych przez artystów Danutę i Jana Wewiór.

Bibliografia:

Pałka W., Olsztyńskie Miejsce Straceń, Biuletyn  Informacyjny, IX–X 1999, nr 4, s.17.
Pietrzykowski J., Cmentarz wojenny w Olsztynie koło Częstochowy, Częstochowa 1993.
Pietrzykowski J., Stalag 367. Obóz jeńców radzieckich w Częstochowie, Częstochowa 1976.
Strona internetowa Urzędu Gminy Olsztyn: www.olsztyn-jurajski.pl
 

Opracowanie: Marek Romański - nauczyciel historii Szkoły Podstawowej w Kusiętach


 

Budynek w Olsztynie, w którym w okresie II wojny światowej mieściła się niemiecka wartownia obozu jeńców radzieckich. Po wojnie siedziba przedszkola i ośrodek szkoleniowy Cechu Rzemiosł. Zdjęcie ze strony www.gminneprzedszkoleolsztyn.cba.plPierwszy krzyż na Miejscu Straceń w Olsztynie po II wojnie światowej. Fotografia nieznanego autora z książki Jana PietrzykowskiegoMiejsce Straceń - przed egzekucją dokonaną przez Niemców - lata II wojny światowej. Zdjęcie prawdopodobnie wykonane przez żołnierzy niemieckich. Fotografia nieznanego autoraRok 1946 - Przedstawiciele Komitetu Opieki nad Grobami Bohaterów na Miejscu Straceń w Olsztynie - Władysław Petrych, Halina Harasimowicz, Józef Tadeusz Żeglicki. Fotografia nieznanego autoraCmentarz - Miejsce Straceń - lata 80. XX w.

czytano: 2623 razy

źródło: olsztyn-jurajski.pl

Strona główna

Ilość filmów: 14
dalej
Wyszukiwarka
na stronie   w aktualnościach
link
Ciekawostki

Sokole Góry to największy rezerwat przyrody znajdujący się na terenie Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Nazwa nadana przez miejscową ludność pozwala ...dalej

Ogloszenia
  • link link link link link link link link link link
  • link
Urząd Gminy Olsztyn (C) 2018